Koto-wampir I i Koto-tchórz I

Meandry mojej pamięci tak są zawiłe, że w żaden sposób nie jestem w stanie ustalić dokładnego roku, kiedy nastąpiło to przełomowe wydarzenie. Razem z Olkiem - który wtedy razem ze mną dokonał tego odkrycia - oszacowaliśmy, że było to gdzieś pomiędzy 1998, a 2000 rokiem. No cóż... Zdjęć też nie ma.

A było to tak: letniego dnia Jacek razem z w/w Olkiem szli od domu babci tego pierwszego do domu tego drugiego (lub na boisko, nie udało się tego jednoznacznie ustalić). Zaraz na początku ulicy Podleśnej, naprzeciwko terenu babci, znajdowały się wysokie i gęste chaszcze (obecnie chaszcze te nie są tak wysokie ni gęste jak dawniej). I z chaszczów tych wynurzyły się dwa kociaki. Rysopis spotkanych: drobni, jeden biały w czarne łaty, drugi biały w rude łaty.
Jacek i Olek, nie będąc ściganymi przez czas, zatrzymali się by nawiązać kontakt z napotkanymi osobnikami. W tym celu użyli wielokrotnie zwrotu "kici".
Rzekomo biało-rudy kociak odpowiedział na powitanie i podszedł, by nawiązać bliższą znajomość. W tym celu użył wielokrotnie swoich zębów.
Jacek i Olek zeznają, że gryzienie nie było mocne ani bolesne, tylko raczej takie, jakie występuje u bawiących się kociąt. Śladów po ugryzieniach nie da się już zweryfikować, lekarze śledczy twierdzą, że minęło zbyt wiele czasu od zajścia zdarzenia.
Tymczasem drugi kociak miał pozostawać w gęstwinie i reagować panicznie na próby podejścia do niego.
Nie było świadków, więc powyższy rys wypadków znamy tylko z relacji Jacka i Olka. Kotów do dziś nie udało się znaleźć, by poznać ich wersję wydarzeń.

Jak na małe szkraby, którymi wtedy byliśmy, doszliśmy do zadziwiająco trafnego wniosku: to musiały być dzieci tej kotki, co się plącze po okolicy. Takie podobne. A żeby było śmieszniej, nadaliśmy im imiona adekwatne do zachowań: Koto-wampir i Koto-tchórz. Potem przez cały dzień wymyślaliśmy historyjki o tych kociakach. Dobrze, że nie poprzestaliśmy na tych dywagacjach, i zaczęliśmy zastanawiać się, jak powinna nazywać się ich matka. Miała łaty zarówno czarne, jak i rude, zatem ewidentnie była i tchórzliwa, i wampirowata. Nazwaliśmy ją więc Koto-tchórzliwą-wampirzycą, dorabiając do tego daleko idącą ideologię, głoszącą, że kotka lubi gryźć, ale boi się tego, więc w konsekwencji jest łagodna, ale i wewnętrznie spięta.

To, co z perspektywy czasu najbardziej mnie zdziwiło, to fakt, że nasze chore dziecięce pomysły przyjęły się na stałe. Dwie rodziny (moja i Olka) zaczęły zwyczajnie stosować nazwę "Koto-tchórzliwa-wampirzyca".
Druga ciekawa rzecz, to trafność oceny cech. Następne generacje Koto-potomstwa swoim umaszczeniem potwierdzały zasadę Koto-nazewnictwa, przyjmując rolę wampira lub tchórza.

Wraz z przyjściem na świat nowego potomka Koto-tchórzliwej-wampirzycy Najwyższa Rada Ds. Koto-nazewnictwa (czyli ja i Olek) zdecydowała, że koty powinny mieć jeszcze w imionach numerki, tak, by łatwo było odróżnić różne osobniki o podobnym usposobieniu (bo domyślaliśmy się, że kociaków będzie więcej). W ten sposób bohaterowie tego artykułu zyskali zaszczytne numery I, choć nie mam pewności, czy naprawdę byli pierwszymi kociakami Koto-tchórzliwej-wampirzycy. Ale to oni zapoczątkowali system...
Szczęśliwie się złożyło, że w żadnym miocie nie było dwóch tchórzy ani dwóch wampirów, więc numer w imieniu odpowiada generacji.

Zasłużonych kotów nigdy więcej nie spotkaliśmy. Pozostała po nich tylko legenda. Genesis...

Matka: Koto-tchórzliwa-wampirzyca

Powrót

Dodaj komentarz