Koty z przystanków trolejbusowych

Jałta to naprawdę ciekawe miasto, podobne do Krynicy Morskiej: głównym zarobkiem mieszkańców jest turystyka. Z jedną istotną różnicą: Jałta jest kilkakrotnie większa od naszego rodzimego kurortu. Aby móc się sprawnie po mieście poruszać, wdrożono tam sieć trolejbusów (przy okazji: z Jałty do Symferopola prowadzi najdłuższa na świecie linia trolejbusowa, licząca 80 km). Lecz w żadnym wypadku nie są to takie pojazdy jak te znane z Polski. Mają zdecydowanie więcej lat na karku, są większe, a jazda nimi przypomina bardziej podróż tramwajem niż autobusem.

Jako że trochę po Jałcie jeździliśmy, to nie obyło się bez czekania na przystankach. A tam też poznajdowały się koty.

Pierwszym przystankowcem był biało-bury okaz z przystanku linii nr 1 na obrzeżach Jałty. Widziałem go dość krótko, ale przez ten czas zdążył wykonać naprawdę niezły numer. Za przystankiem stał mianowicie mur wysokości mniej więcej dwóch metrów. Za nim był chyba jakiś ogród, bo aż raziło zielenią. Kot najwyraźniej miał jakiś konkretny cel, bo postanowił mur pokonać i skoczył na niego, zaczepiając się na wysokości ok. pół metra. I wtedy zaniemówiłem, widząc, jak sprawnie wspina się, wtykając łapki w szpary między kamieniami. Dwa mrugnięcia okiem – i już był na górze. Trwało to tak krótko, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia w momencie wspinania – mój niemłody aparat musi się chwilę "przeładować" po zrobieniu zdjęcia i w tym (dość krótkim) czasie kot przemieścił się z podnóża muru na jego szczyt. A szkoda, że tego nie uchwyciłem.

Drugi kot był na tym samym przystanku, lecz w innej części (po drugiej stronie kiosku). Wałęsał się trochę tu i tam, po czym przysiadł koło "stoiska" z czarnymi papierosami. Leniwie obserwował ludzi czekających na trolejbus i dał się bez problemu uwiecznić.

Na tym samym przystanku wisiał też plakat promujący Międzynarodową Wystawę Kotów, która odbywała się w tym czasie w Jałcie. Plakaty takie wisiały oczywiście w całym mieście, a że z afisza mała biała kulka spoglądała potwornie zezowatym wzrokiem, wzbudzało to u mnie śmiech za każdym razem jak go widziałem. Swoją drogą, dowiedziałem się dzięki plakatowi, że kot po rosyjsku brzmi "koszka" (może się nasunąć pytanie, skąd na Ukrainie plakat po rosyjsku? Odpowiedź jest prosta: Krym to szczególne miejsce, gdzie przenikają się kultury i języki tych dwóch krajów). Przy okazji: kot po chińsku to "mao", co od razu kojarzy mi się z Mao Zedongiem...

Ostatnim okazem był długi, rudawo-bury i wielkouchy typ z przystanku gdzieś w centrum Jałty. Leżał na pustej ławeczce i nic nie było mu straszne, nawet flesz aparatu. No, przesadziłem z jego odwagą: próba pogłaskania skończyła się ucieczką przystankowca.

Powrót

Galeria

fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka

Dodaj komentarz