Ostatnim miastem na Ukrainie, w jakim zatrzymaliśmy się na dłużej, była Odessa. Nocleg mieliśmy w szkole Salezjanów, mieszczącej się na terenie osiedla mieszkaniowego.
Ale jakiego osiedla!
Przechodziliśmy przez nie raptem ze cztery razy, i przez ten czas zdążyłem naliczyć i obfotografować tuzin różnych kotów, niektóre spotykając po kilka razy. Moja kreatywność się załamała psychicznie i poszła na zwolnienie lekarskie, więc poza kilkoma wyjątkami koty zostały nazwane literkami alfabetu. :)
Niemniej, postaram się jakoś ten chaos usystematyzować.
Pierwszym spotkanym okazem był A, białe i drobne kocię. Biedactwo siedziało na środku osiedlowej ścieżki, którą akurat podążaliśmy. Wystarczyło jednak spojrzeć na prawo, na ogródek przy bloku, by zobaczyć więcej towarzystwa. Był więc B, biało-buro-jasny, z charakterystyczną trójkątną białą plamą nad prawym okiem. Dalej był C, biało-buro-ciemny, z białym pyszczkiem i czarnymi pasami na łbie. Kawałek obok, jakby odrzucony przez resztę kotów, smucił się D, czarno rudawy osobnik. E, trochę starszy od reszty kociąt, miał biało-rude umaszczenie przypominające żołnierski kamuflaż. I w końcu F, całkiem bury okaz, którego mordka zdobi ten artykuł.
Kociaki były zdecydowanie mieszkańcami tego kawałka ogródka, bo zawsze tam się znajdowały, kiedy tylko mijaliśmy ten blok. W tej czy innej konfiguracji, rozdzielone na mniejsze grupki czy też skupione koło siebie, spokojnie wiodły swoje życie. Zdaje się, że mieszkańcy bloku jakoś się o nie troszczyli, bo kocięta nie bały się ludzi i nie wyglądały na wychudzone (no, poza A, który był najdrobniejszy i pewnie najsłabszy ze stada). Ciekawe, że D zawsze był na uboczu. Fanatycy mogliby stwierdzić, że został odrzucony z powodu bycia czarnym, ale takiemu kociemu rasizmowi mówimy "nie".
Kolejny kot z tego osiedla w ramach zasług za swój wyjątkowy wygląd otrzymał ambitniejsze imię: Wypłosz. Tylko jedno jego zdjęcie wyszło na tyle ostre, że był sens je opublikować, ale na każdym miał tę samą nieziemską minę, kombinację totalnego zdziwienia, strachu i ogłupienia.
Pozostałe koty, od G do K włącznie, "wysypały" się jak prawdziwki po deszczu, kiedy któregoś wieczora wracaliśmy do szkoły. Dopiero się ustawiałem do jednego zdjęcia, kiedy ktoś z przodu grupy już donosił o kolejnym kocie, i żebym w dodatku się pośpieszył, bo chyba ucieknie. W skutek tego zamieszania na pewno nie każdego zwierzaka udało mi się uwiecznić, tym bardziej, że kończyło mi się miejsce na karcie pamięci w aparacie.
O okazach G - K mam niewiele do powiedzenia, co wynika z zamieszania, jakie towarzyszyło ich spotkaniu. Tylko w przypadku niektórych mogę zwrócić uwagę na pewne ciekawe szczegóły. I tak G miał - zdaje mi się - uszkodzone prawe oko, bo bardzo dziwnie odbiło światło lampy błyskowej. J natomiast miał tylko połówkę ogona - nie wiem, czy to wina jakiegoś wypadku z przeszłości, czy to może taka rasa z krótkim ogonem. W dodatku był niezwykle płochliwy, więc długo się uganialiśmy dookoła samochodu, nim zrobiłem zdjęcie na którym widać jego osobliwą cechę.
Co ciekawe, w centrum miasta nie spotkaliśmy ani jednego czworonoga. Jedynie w bocznym zaułku przechadzała się ciężarna kotka, trzynasta kocia mieszkanka Odessy.
Powrót