Mitek

Mitek był kotem naszych działkowych sąsiadów, państwa Dynków. I co zgodnie potwierdza cała moja rodzina, był najsympatyczniejszym kotem, jakiego w życiu spotkaliśmy. Tata często dawał go jako kontrprzykład dla naszego Fifka: jak odmienne potrafią być zwierzęce natury. Nigdy nie doszło jednak do realnej konfrontacji, bowiem Fifka oddaliśmy jakiś czas, nim Mitek pojawił się do sąsiadów.
Mitek często przychodził do nas i wzbudzał powszechne zainteresowanie. Uwielbiał, jak się go głaskało i mruczał z radości. Pod tym względem przypominał Koto-tchórzliwą-wampirzycę, z tą różnicą, że nie chodziło mu tylko o jedzenie, a chyba bardziej o towarzystwo o pieszczoty.
Brzuch miał biały, natomiast grzbiet był plątaniną czarnych i szarych wzorów, szczególnie regularne stawały się na ogonie, przyjmując postać prążków. Mordkę też miał niczego sobie, jeśli patrzyć pod kątem abstrakcji kolorów i kształtów.

To, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, poza ciągłą potrzebą głaskania, był stalowy żołądek Mitka. A może rozregulowane kubki smakowe? Tak czy siak, ten kot potrafił zjeść chyba wszystko. Kiedyś pochłonął spory kawał suchej pajdy chleba. Co prawda chleb ten dotykał wcześniej wędliny (będąc przykryciem kanapki), ale czy to nikły aromat mięska uatrakcyjnił konsumpcję?
Innym razem Mitek nauczył nas, by kłaść bułki słodkie poza jego zasięgiem. Mamy bowiem taki zwyczaj (wręcz zasadę), że podczas działkowej pracy na drugie śniadanie jemy drożdżówki. Zazwyczaj po przyjeździe po prostu je odkładaliśmy na stół w salonie i nie przejmowaliśmy się nimi aż do czasu posiłku. Ale któregoś pamiętnego razu znaleźliśmy na stole Mitka w połowie pożerania bułki z serem (albo budyniem). Spryciarz wyciągnął ją z foliowej torebki i papierowego opakowania. Nigdy nie przypuszczałem, że koty lubią słodycze.

Niestety, Mitek zaginął. Często się wałęsał po okolicy, a Dynkowie byli jego właścicielami tylko w połowie. Po którejś wyprawie już nie powrócił. Może nie zginął, może gdzieś został przygarnięty i zaadoptowany... Tak czy siak, na pewno cała nasza rodzina zapamięta tą kocią przylepę, która swoją obecnością umilała ciągnące się w nieskończoność godziny działkowych robót przymusowych.

Biorąc pod uwagę, ile czasu znałem Mitka, opis wydaje się być dość lakoniczny. Prawda - opisałem pierwsze skojarzenia z nim związane, po czym uświadomiłem sobie, że niewiele więcej jestem w stanie o nim powiedzieć. Na szczęście, jako rekompensatę, prezentuję bogatą galerię.

Powrót

Galeria

fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka fotka

Dodaj komentarz