Fifek

Koty uwielbiam od maleńkości, nie ma więc co się dziwić, że któregoś razu poprosiłem rodziców o kota na urodziny. Byłem wtedy w podstawówce, chyba w 4 klasie. I dostałem wyczekiwany prezent...
Kociak został sprowadzony przez ciocię, która jest prawdziwą kocią mamą i często rozdaje znajomym bezpańskie czworonogi znalezione tu i tam. Nie był taki bardzo malutki, już biegał chyżo i swawolił; miał zdaje się półtora miesiąca.

Nazwałem ją - bo myśleliśmy, że to kotka - Fifi. Co by łatwo było nawoływać. Trochę wkładu w imię mieli rodzice, bo ja wolałem raczej bardziej dziwaczne ksywki (warto wspomnieć, że niewiele wcześniej z Olkiem stworzyliśmy Koto-nazwy; daje to niejakie pojęcie, jak mógłby się nazywać kot, gdyby dać mojemu choremu umysłowi pełne pole do popisu) albo imiona skopiowane, jak Garfield czy Klakier. Na szczęście rodziciele wyperswadowali mi wyższość słowa Fifi nad każdym innym.

Kotka była biała na brzuchu, a grzbiet miała szaro-czarny. Gdzieniegdzie pojawiały się rdzawe plamki. Charakterystyczne były białe łapy z ciemnymi plamkami, a już szczególnie kuriozalnie prezentował się jeden z palców lewej przedniej łapki (widać na zdjęciu).

Urodziny obchodziłem u babci i z jakiegoś powodu nocowaliśmy tam tamtej nocy. Spałem wtedy z kociakiem w jednym pokoju... A raczej próbowałem spać, bo trochę po mnie skakał.

Prawdziwe zaskoczenie Fifi nam zrobiła, kiedy poszliśmy z nią do weterynarza na szczepienia i okazało się, że zmieniła płeć. Sprawiło to niemały kłopot, bo trzeba było wymyślić nowe imię. I to szybko, bo weterynarz musiał założyć kartę pacjenta, do której imię zwierzaka było niezbędne. Razem z mamą podaliśmy wtedy pod presją czasu nazwę Pazurek, niezwykle poetycko obrazującą skłonności kociaka poznane już przez nas i nasze meble.
Oczywiście, Pazurek brzmiało na tyle wiejsko, że trudno sobie wyobrazić, żeby się przyjęło. Zamiast tego po prostu przekształciliśmy stare imię na formę męską, i tak powstał Fifek. Co miało swój kolejny plus, bo kot był już przyzwyczajony do nawoływań zaczynających się od "fif".

Jak Fifek był dość młody, został wykastrowany, by nie sprawiał dodatkowych kłopotów. Ale chyba od tego kłopoty się zaczęły - z agresją...

Fifek uwielbiał zabawy, podczas których ganiał papierki po cukierkach na sznurku, gryzł co się dało i drapał jeszcze bardziej. Jako że lubił też ostrzyć pazury na fotelach, kupiliśmy dla niego specjalny przyrząd - super ekstra deskę ze splotem mnóstwa włókien nasączonych kocimiętką, przeznaczoną do drapania. A Fifek okazał typowo kocią nonszalancję i nigdy w życiu nie dotknął tego cudownego urządzenia.

Jakoś nie przepadał za drapaniem i pieszczotami. Nie to, że ich w ogóle nie akceptował, ale potrafił ugryźć czy drapnąć jak się głaskanie przedłużało. Zresztą czasem kompletnie dziczał.
Kiedyś ktoś do nas przyszedł i siedział przy stole, rozmawiając z rodzicami. Tymczasem kot akurat przechodził salonem i nagle ruszył biegiem, po czym wskoczył na kark gościa i zaczepił się pazurami. To było niesamowite i kompletnie nas zaskoczyło. Fifek dostał w nagrodę porządne lanie i do czasu wyjścia gościa przymusowo siedział za kanapą.

Kiedyś jak wyjeżdżaliśmy na wakacje, to podrzuciliśmy kota do babci na przechowanie. Ten mieszczuch, wychodzący do tamtej pory na dwór kilka razy w roku, latał po dworze, tam też się załatwiał, tam dostawał jeść i pewnie poznawał inne koty. Trudno opisać jak bardzo byliśmy zdziwieni, jak odebraliśmy go po wyjeździe. Przez dobry tydzień to był zupełnie inny zwierzak - milutki, grzeczniutki, praktycznie nie do poznania. Tak jakby życie u babci było czymś gorszym i Fifek się cieszył, że wrócił do "luksusów". Niestety, po tygodniu wszystko u kota wróciło do normy, ale już znaliśmy proste lekarstwo na niegrzecznego zwierza. Skuteczność stuprocentowa: zawsze po powrocie od babci był aniołkiem, a im dłużej żył na dworze, tym dłużej zachowywał spokój.

Oczywiście, Fifek nie był tylko źródłem zmartwień i kolejną paszczą do wykarmienia. Był chociażby dobrym materiałem do przeprowadzania eksperymentów na zwierzętach.
Chwileczkę, proszę nie dzwonić do rzecznika praw zwierząt! Eksperymenty były całkiem bezbolesne, zresztą: proszę bardzo, opisuję je poniżej.

1. Czy to prawda, że koty wąsami znaczą własność?
Wiele małych dzieci cieszy się, kiedy kotek ociera się o nogi, bo sądzą, że się w ten sposób przymila. Dlatego zazwyczaj szokuje je wiadomość, że kot w ten sposób ogłasza światu, że to, o co się otarł, należy do niego (prawda, że człowiek głupio się musi czuć jako własność zwierzaka, który teoretycznie jest własnością człowieka?).
Fifek często wchodząc do kuchni ocierał się o framugę. Któregoś dnia postanowiliśmy sprawdzić co się stanie, jak ktoś spróbuje kotu odebrać jego majętność. W tym celu mój tata (wąsaty jegomość) na oczach Fifka otarł się swoimi wąsami o kuchenną framugę. Kot zareagował miauczącym oburzeniem i natychmiast podszedłszy do niej, sam zacząć się ocierać, jakby właścicielem zostawał ten, kto będzie miał ostatnie otarcie. Komiczny był to widok: na górze tata, na dole kot, w wąsatym boju o kuchenną framugę.
Wiadomo, że wygrał Fifek. Miał więcej cierpliwości.

2. Co koty mają w genach?
Nie, nie pobieraliśmy od Fifka jego DNA by zobaczyć pod mikroskopem, co tam jest. Chodziło raczej o sprawdzenie, jakie zachowania kot ma zakodowane na stałe. Tak po prawdzie, to eksperyment wyszedł całkiem przypadkowo.
Kupowaliśmy jakieś pismo o podstawach komputera, do którego były dołączane multimedialne encyklopedie. Jedną z nich była encyklopedia kotów - moja ulubiona, to chyba oczywiste. Jedną z atrakcji tamtej encyklopedii było to, że były nagrane odgłosy wydawane przez koty przy różnych okazjach.
Istotny jest fakt, że do komputera w dużym pokoju podłączony jest wzmacniacz, który wyprowadza dźwięk na dwie duże kolumny umieszczone w rogach pokoju (udźwiękowienie przydatne przy imprezach).
Puściłem dźwięk "kot zadowolony" i rozległo się rozkoszne mruczenie. Fifek, który przysypiał na fotelu, nagle się ożywił i zaczął rozglądać zaciekawiony dookoła. Znacznie ciekawszy efekt osiągnąłem, odtwarzając dźwięk "kot wściekły". W pokoju rozległo się charakterystyczne syczenie i charkanie, a Fifek natychmiast podskoczył i stanąwszy, zjeżył się cały. Też zaczął koncertować w stronę najbliższej kolumny, ale cyfrowy kot miał zdecydowanie więcej cierpliwości i potężniejszą siłę przebicia (lub po prostu nagrany dźwięk trwał wystarczająco długo), bo Fifek spanikował i w dwóch susach uciekł z pokoju i gdzieś się schował.
Warty uwagi jest fakt, że nie licząc pierwszych tygodni życia, Fifek nie miał styczności z innymi kotami (zesłania do babci odbywały się później).
Ale to nie była jedyna encyklopedia multimedialna, jaką przetestowaliśmy na Fifku. Inny ciekawy efekt osiągnęliśmy, gdy odtworzyliśmy trele kanarka. Kot wskoczył na szafki i zaczął obchodzić kolumnę dookoła, jakby szukając wejścia do tego ptaszka zamkniętego w środku. Zawiedziony niedostępnością miauczał zrezygnowany i pukał w kolumnę łapką.
Ponadto Fifek pokazał, że każdy kot ma w genach zakodowaną potrzebę polowania na myszy. Któregoś dnia, gdy wróciliśmy do domu ze szkoły/pracy, odkryliśmy, że pod naszą nieobecność dorwał się do komputerowej myszki, zrzucając ją na podłogę i kompletnie rozbebeszając. Po tym incydencie kupiliśmy "garaż" dla myszki - pojemniczek przyklejany do monitora, gdzie trzeba było odkładać mechanicznego gryzonia po każdym użyciu komputera. Tam Fifek już na szczęście nie sięgał.

3. Kot polarny
Któregoś zimowego dnia wyszedłem z Fifkiem na podwórko. Śniegu było co niemiara i w moim umyśle wykiełkował pomysł, by zbudować iglo dla kota. Szybko powstało, z zamknięciem w formie podnoszonej pionowo w górę półki znalezionej w okolicy. Jak łatwo się domyślić, Fifek nie przejawiał choćby krztyny entuzjazmu dla pomysłu wejścia do środka, ale małemu Jackowi to wcale nie przeszkadzało. Wepchnął po prostu zwierzaka do środka (zapierające się łapy spowodowały drobne zniszczenia) i zamknął wejście. Kiedy minęło trochę czasu, postanowiłem wypuścić Fifka i wracać do mieszkania. Jakież było moje zdziwienie, gdy otworzyłem wejście, a kot nie wyskoczył niczym torpeda. Siedział w środku posypiając. Kiedy wsunąłem rękę do środku wyczułem, że jest tak przyjemnie ciepło - Fifek wygrzał sobie wnętrze. Pewnie nietrudno zgadnąć, że nie miał ochoty wyjść. Na szczęście był cały czas na smyczy, więc przykładając siłę do jednego jej końca, zgodnie z zasadami dynamiki drugi koniec wraz z kotem musiał zostać wywleczony z iglo.

Dość tych eksperymentów, czas na coś naprawdę ciekawego, z czego jestem niezmiernie dumny.

Często się słyszy opinie, że psy są inteligentniejsze od kotów, bo dają się wytresować. Jak dla mnie, świadczy to o czymś wręcz zupełnie odwrotnym. Psy dają się człowiekowi zniewolić, natomiast koty doprowadziły do perfekcji sztukę niewolenia człowieka. A co wymaga większego sprytu, przebiegłości i inteligencji?
No ale jak byłem młodszy nie dostrzegałem tego aspektu sprawy. Wtedy wnioskowanie było prostsze: zwierze daje się wytresować = jest mądre. Fifek był więc mądry, bo nauczył się prosić.
Zaczęło się niewinnie, gdy któregoś wieczoru jadłem kolację, a kot kręcił się po kuchni, licząc, że coś spadnie ze stołu lub ktoś się nad nim ulituje. Serce mi zmiękło i skubnąłem kawałek wędliny z kanapki, po czym wyciągnąłem nad Fifkiem. Kot usiadł i podskoczył, by pazurami chwycić kąsek. Jako że nie miałem zbytniej ochoty, by przybyło mi szram na ręce, szybko cofnąłem dłoń i wypuściłem wędlinę, która ułamek sekundy później rozpoczęła już wycieczkę po kocim układzie pokarmowym.
Podstawowa zasada tresury, czyli nagradzanie dobrych zachowań, była mi wtedy znana. Przyszedł mi do głowy pomysł, by spróbować kociaka nauczyć prosić o jedzenie. Sięgnąłem więc z lodówki wędlinę i nakroiłem trochę kawałków, które potem trzymałem wysoko nad Fifkiem i upuszczałem, gdy tylko podnosił łapy do skoku. Chciałem w ten sposób mu zasugerować, że wcale nie trzeba skakać, by dostać smaczny kąsek.
Wydaje mi się, że sesję tresury powtórzyłem jeszcze tylko raz przy następnej kolacji, i już odniosło to pożądane skutki. Fifek zrozumiał aluzję i wypracował własny styl, polegający na siedzeniu i podnoszeniu do poziomu jednej łapki. Spadające wtedy z nieba kawałki wędliny utwierdzały go w przekonaniu, że dobrze robi.
Od razu pochwaliłem się rodzicom. Nietrudno zgadnąć, że byli sceptyczni. "Kotów nie da się nauczyć" - mówili. "Jutro zapomni" - twierdzili. Z perspektywy czasu odpowiem: ha!
Więcej czasu w procesie tresury zajęło utrwalenie nawyku proszenia. Fifek nie dostawał miski z jedzeniem, dopóki o nią nie poprosił. Na początku trzeba było trzymać ją w polu widzenia, dokładnie tak jak wcześniej kawałki wędliny. Jednak z biegiem czasu kot prosił o jedzenie, gdy już się je nakładało.
A potem nastąpił przeskok, który już całkowicie udowadnia inteligencję Fifka. Otóż kot zrozumiał, jak działa wyciągnięcie łapki, i zaczął stosować ten gest do osiągnięcia własnych celów. Jak był głodny, to siadał koło miski i gdy jakiś człowiek pojawiał się w polu widzenia, podnosił łapkę. Jak chciał, by mu otworzono drzwi, to siadał pod nimi i wyciągał łapkę. Tak dopełnił się proces tresury - kot wyszkolił ludzi, żeby mu usługiwali gdy o to poprosi. Prawda, że mądre zwierze? Dumny byłem z niego niezmiernie. Tym większa była moja radość, że pokazałem światu, iż koty nie gęsi i na swój sposób uczyć się dają. Odebrałem też zwolennikom szczekaczy kolejny bzdurny "argument" mający wykazać rzekomą wyższość psów nad kotami.

Ostatnie moje wspomnienia związane z Fifkiem dotyczą działki. Jakoś w 2000 roku kupiliśmy w Łagiewnikach Nowych swoje zaciszne metry kwadratowe chaszczy i drzew. Wtedy był to istny busz, trawa do pasa; jak z kolegą się bawiliśmy, to wystarczyło kucnąć i już można było w gąszczu przejść niezauważonym spory kawałek.
I w pierwsze wakacje po kupnie wyjechaliśmy na działkę. Namioty, kuchenka turystyczna, i już można było poczuć się jak na kempingu. O ile istnieją gdzieś kempingi, na których trzeba wpierw wydeptać miejsce na namioty.

Fifka zabraliśmy ze sobą. Była to dla niego niesamowita frajda, nocami hasał i uśmiercał ryjówki. Po pierwszej nocy znaleźliśmy przed namiotami rządek zdechłych myszy polnych i innych stworzonek, które nie spodziewały się wizyty kota. Drugiej nocy Fifek uwolnił nas od wielkiego szczura, który zalęgł się w szopie. Albo zwierzątka zrozumiały, że teren jest teraz opanowany przez seryjnego mordercę, albo Fifek się znudził polowaniami, albo już nie prezentował wszystkich swoich trofeów - dość, że ilość martwych myszy "na dzień dobry" sukcesywnie malała.

Łowiecki talent Fifka został dobrze spożytkowany przez naszych sąsiadów, Dynków. Poskarżyli się któregoś razu, że pojawiła się u nich w domu mysz. Pół biedy, gdyby sobie hasała w piwnicy. Ale miarka się przebrała, gdy wszędobylski gryzoń zawędrował do szafki w sypialni i pogryzł banknot stuzłotowy. To oznaczało wojnę. Dynkowie sięgnęli po straszliwą broń i zwrócili się do nas z prośbą o wypożyczenie kota. Wszyscy byliśmy rozbawieni przebiegiem sytuacji. No, zapewne z wyjątkiem Fifka, który na 24 godziny znalazł się w obcym miejscu wśród obcych ludzi.
Następnego dnia sąsiedzi oddali nam stracha na myszy. Poskutkowało: gryzoń albo odszedł do krainy wiecznego popiskiwania, albo przestraszył się i wyniósł z domu - raczej to drugie, bo truchła nie znaleziono. Natomiast sąsiedzi mieli okazję się przekonać, jaki Fifek ma charakterek. Pogryzieni, podrapani. I z traumatycznym wspomnieniem, jak to kot uwalił się na łóżku w sypialni i syczał na każdego , kto próbował się zbliżyć. Cóż, cel "poświęca" środki.

Może u Czytelników zrodziło się pytanie, jaki los spotkał Fifka, skoro wszystko opisuję w czasie przeszłym. Otóż trzeba wiedzieć, że jestem alergikiem. Na szczęście na koty nie jestem uczulony, ale... No właśnie. Ale. Jakoś odkąd miałem kota, to pojawił się u mnie chroniczny katar. Padło podejrzenie, że wina zwierzaka. Alergolog potwierdził, że u alergików występuje podatność na nowe alergeny, czyli że mógłbym się nabawić uczulenia na kocią sierść. I tak ku mojej wielkiej rozpaczy Fifek odbył kolejną podróż (załatwioną przez moją ciocię, rzecz jasna) do jakiegoś gospodarstwa pod Zgierzem czy Ozorkowem. No cóż, kot odszedł... a katar pozostał. Niech to szlag.

Robiąc rachunek wspomnień dochodzę do wniosku, że za nim tęsknię. Rodzice za to wręcz przeciwnie - z ulgą pozbyli się agresywnego stwora ze dwora. No, ale obiecali, że jak się wprowadzimy do domu na działce (który w bólach powstaje już ponad 6 lat) to w obejściu zamieszka jakiś kot. Trzymam za słowo.

PS (techniczne).
Wtedy jeszcze nie mieliśmy aparatu cyfrowego, dlatego Fifek został uwieczniony tylko na czterech analogowych zdjęciach. Na szczęście udało mi się je wyszperać w albumie i zeskanować.

Powrót

Galeria

fotka fotka fotka fotka

Dodaj komentarz